Pierwszy dzień wiosny, a mnie znów wzięło.....ale od początku....
Niedzielne obiad spedziliśmy na imieninach u Bożenki. No i w trakcie rozmowy padło pytanie czy skróciła kożuch. Wtenczas oczy moje się zaswieciły,po czym mąz spojrzał na mnie i błagalnym głosem powiedział: nie, tylko nie ..., a ja odważnie zapytałam czy cioteczka wyrzuciła odcięte kawałki. Wtedy pomyslałam, że uszuje takie "góralskie" kapciochy dla moich dzieci, które po wstaniu latają po chłupce.Niestety, gdy im to się znudzi to wchodzą do naszego łozka i przytulają sie. Takie spotkanie naszego cieplutkiego ciałeczka z ich przerazliwie zimnymi stopami, powoduje że dostajemy szoku termicznego. Wróciłam do domu i wzięłam się za realizację pomysłu - co by nie " uleciał" i mimo odwiedzin naszych nowych sąsiadów, którzy powiedzili, że im to nie przeszkadza, uszyłam kapciochy:
Na zdjęciu: są tylko po jednym- ale jest i drugi.
Ten mini to córeczkowy - tylko wkładany, natomiast ten big jest sznurowany i miał byc synusiowy - ale rozmiar zrobił się mamciny.Tak wiec się stało, ze znów dziewuchy odziane.Może dla synusia jeszcze jakies skromne wyjdą, chyba ze ciocia jeszcze skróci płaszczyk:) Jeszcze raz dziękujemy Cioci!!!!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz